Forum www.gloria victis.fora.pl Strona Główna  
 FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 Sekret czarnego banana Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Femi
Administrator
Administrator



Dołączył: 08 Sty 2013
Posty: 149 Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 28 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Wto 21:55, 13 Wrz 2016 Powrót do góry

PROLOG

Witaj ty, który to czytasz. Postanowiłem spisać swe losy, gdyż od pewnego czasu mam nieodparte wrażenie, końca mego żywota na tym świecie. Choć wieści o mej osobie rozniosły się już po krainie, zdaję sobie sprawę, że przekazy słowne nie są tak trwałe jak utrwalenie ich w formie pisanej. Powieść, którą spisałem jej ostatnim darem i śladem po mnie. Oparłem ją na przeszłości i relacjach z innymi, lecz dla Ciebie jest to przyszłość. To jak się zwę nie ma znaczenia. Przyjąłem, wiele imion oraz masek, kryjących się pod nimi. Jednakże, to czyny tworzą naszą historię. Wiele w swym życiu widziałem, więcej niż ludzie, których dane mi było poznać. Mą pasją zawsze była obserwacja, ludzi nawet czy zwłaszcza wtedy, kiedy tego się nie spodziewają. Największą potęgą jest wiedza. Pozyskane, informacje wykorzystane w odpowiednim momencie dawały przewagę i pozwały kontrolować protagonistów. Niesłychane jak osoba udająca szlachetną prawiąca morały, zmienia się pod wpływem władzy czy bogactwa. Nigdy nie rozumiałem ludzkości tego świata. Zamiast, ułatwiać sobie życie, woleli rywalizować działając destrukcyjnie na otoczenie. Sam wyrzekłem się bycia jednym z nich, choć musiałem tam egzystować. Z braku lepszego wyjścia, zdecydowałem się ich uczyć. W nadziei, że przynajmniej nieliczni zdołają zrewolucjonizować te zepsute społeczeństwo. Mimo to odniosłem porażkę. Byłem wyśmiewany, szykanowany czy nawet atakowany. Nie sposób było oddzielić dobra od zła. Te aspekty już dawno zanikły, ustępując odcieni szarości. Wtedy pojąłem. Nie da się ich edukować, ponieważ są podzieleni. Potrzebowali kogoś wskazującego drogę. Zdecydowałem, się sprawdzić własną teorię. Przywdziałem stare poszarpane ciemne szaty i udałem się do pobliskiej karczmy. Tam wybrałem kilku podatnych obywateli. Działałem w tajemnicy pełniąc rolę enigmatycznego silnego dowódcy. Zacząłem od wyznaczania prostych zadań, polegających na przekazaniu przesyłki czy odnalezieniu konkretnych roślin. Ale szybko postrzegłem, że to było im za mało. Choć harmonizowali ze sobą pragnęli wrażeń. Więc dałem im je. Wspólnie polowali na potwory. Porywali się na te coraz groźniejsze. Orki, harpie, ghule aż doszli do człowieka. O tak, zbiry byli największym wyzwaniem. Tylko istota ludzka tak ukrywa swą fałszywą naturę. Jeśli wilk chce zabić, nie robi tego podstępem czy z ukrycia. Dostrzegłem, że choć trzymali się moich zasad powoli wymykało się to z pod kontroli. Samodzielnie werbowali nowych członków do stowarzyszenia. Uznali siebie za lepszych i czystych. Oczekiwali coraz więcej celów, tylko aby przelać krew. Na swój sposób mi to pochlebiało, gdyż mając armię gotową na wszelkie rozkazy. Nigdy jednak nie szukałem wojny lecz pokoju, a tej nie da się osiągnąć przemocą. Moje obawy potwierdziły się gdy celem był herszt szajki łupieżców grasujących wokół miasta Eder. Zamiast jednej głowy otrzymałem ich kilkanaście. Wtedy, właśnie postanowiłem zniknąć tak jak się pojawiłem, pod osłoną nocy. W nadziei, że jeśli nie będą mieli komu służyć rozpadną się. Jak bardzo się pomyliłem.


ROZDZIAŁ I


Nad rozległą równiną pokrytą piaskiem dął lekki wietrzyk. Tu i ówdzie sterczały czarne wulkaniczne skały. Horyzont ze wszystkich stron wyglądał tak samo, monotonny i jednostajny. Po płaszczyźnie kuśtykała powoli jakaś postać. Wędrowca spowijał wystrzępiony szkarłatny płaszcz, włożonym na łuskową zbroję. Twarz przysłaniał kaptur, chroniąc przed wirami obłoków piasku. W prawej ręce dzierżył stary próchniejący kij ze żłobieniami, służący za laskę. Szedł naprzód, przy każdym kroku zostawiając ślady za sobą. Na niebie rozbłysło słabe, srebrne światełko przypominające miraż odległych gór. Wędrowiec dotarł do podstawy granitowego monolitu i stanął.
- Widzę, że nadal jesteś z nami Femi. -rzekł przybysz.
Wtem powstała postać przycupnięta u podstaw menhiru.
-Ja też się cieszę, że cię widzę Aoves. Co cię sprowadza?
Przybysz odwrócił się plecami, spoglądając na równinę.
-Czy pamiętasz? - zapytał.
W jednej chwili w głowie Femitarixa pojawiło się setki myśli:
- Tak szmat czasu minął, jednak uczucia wciąż się we mnie przelewają. Świat, który chciałem stworzyć już dawno upadł. Przyszłość już nie należy do tych, którzy zawierzają swoim nadziejom. Klan, który traci pamięć przestaje być klanem, staje się jedynie zbiorem ludzi walczących o teren. Łatwiej ludzi ogłupić niż przekonać, że zostali ogłupieni. Człowiek, który dla interesu poświęca swój honor, traci i swój honor i swój interes. Mieli do wyboru wojnę lub hańbę, wybrali hańbę, a wojnę mieli i tak. Najbardziej obcy stali się dla mnie ludzie, których kiedyś kochałem. Fałszywe uśmiechy, prezenty, obietnice i czekanie na coś, co nigdy nie nadejdzie. Straciłem rozum, tonąc w marzeniach.
- Mimo że masz dość, to jednocześnie coś nie pozwala Ci się poddać. Czego się boisz? - zapytał
-Boję się tego, że będę zwykłym, szarym człowiekiem. Tego, że nie spotkam osoby, która uczyni moje życie wyjątkowym. Także tego, że nie będę w stanie dawać radości osobom, które kocham. Boję się życia. Zwykli wrogowie nie są groźni. Zniszczyć mogą mnie ci, którzy kiedyś byli moimi przyjaciółmi. Radzenie sobie z bliskimi wbijającymi nóż w plecy to jedyna rzecz, jakiej się nie nauczyłem. Najgorzej zawieść się na tych, w których widziało się tak dużo, wierzyło co nie miara i broniło całym sercem. Stoję nad przepaścią, wszystko żyje dookoła a ja nie.
-Przestań się martwić rzeczami, na które nie masz wpływu. Żyj życiem, dając innym żyć. Spokojni są panami życia. Słyszą, widzą i milczą. Żyją długo, albowiem kultywują spokój zewnętrzny. Mają wszystko, co trzeba, bo nie zabiegają o rzeczy zbędne lub cudze. Zachowują serce spokojne, bo nie przejmują się niczym. Wojna zabija w ludziach ich ludzką część duszy. Odbiera uczucia, honor i co najważniejsze wiarę w słuszność.
-Być człowiekiem honoru, to znaczy wypełniać wiele czynności pracy z poczucia obowiązku, wewnętrznej powinności, nie zaś ze względu na przewidywane korzyści. To znaczy nie zawodzić pokładanego przez nich zaufania i czuć się związanym podjętymi przez siebie obowiązkami. Ludzie są po to, aby ich kochać rzeczy, aby, je używać. Niestety w tych czasach jest kompletnie na odwrót. Gdy nie mają do Ciebie żadnego interesu, udają, że nie istniejesz. Zastanawiałeś się kiedyś czy gdybyś stał nad przepaścią, byłby ktoś kto nie pozwoliłby ci skoczyć?
-Sekretem zdrowia, jednakowo umysłu, nie jest zamartwianie się przeszłością, ale rozsądne dysponowanie chwilą obecną. I ja tęsknię za tym wszystkim, co było kiedyś. Jednakowoż co daje ci przesiadywanie tylko w tym kręgu?
-Po prostu płacę za swoją głupotę, za swoją dumę i honor. Będę płacić zawsze. Bo zawsze to, co w nas, we mnie pozostanie. Nienawidzę wszystkiego. Każdego pustego słowa sugerującego, że chce być moim przyjacielem. Każdej sekundy, w której dawali mi nadzieję. Stanie naprzeciw tyranii było formą wolności. Teraz pieniądz stał się nową formą niewolnictwa. Tak bardzo żałuje straty tego, co kochałem, że nie chce stracić wszystkiego. Nie jestem smutny, że odeszli. Boli mnie to, że uwierzyłem, iż nie byli tacy, za jakich ich miałem.
-Jeśli z premedytacją planujesz, by nie wykorzystać w pełni swojego potencjału muszę cię ostrzec, będziesz nieszczęśliwy do końca swych dni. Jedyną stałą rzeczą w życiu jest zmiana. Pamiętaj kto był, kiedy nikogo nie było. Pamiętaj, że wszystko można zacząć od nowa. Jutro jest zawsze świeże i wolne od błędów. Tylko niemożliwe jest warte wysiłku.
- Obieramy w życiu wiele dróg, zazwyczaj żadna z nich nie okazuje się być tą właściwą.
Aoves na chwilę zamilkł. Jakby rozważał swą kolejną wypowiedź.
- On wrócił Femi.
Te słowa wyraźnie go poruszyły. Nie potrzebował wyjaśnień, kogo ma na myśli. W całej historii był mu znany tylko jeden osobnik przekraczające wszelkie normy społeczne. Wszystko to, czym lub kim był, wynikało z jego myśli, to właśnie nimi tworzył świat. Nigdy nie interesował go rozwój czy bogactwo, liczył tylko na uwagę innych. Z tych powodów uznany za wariata i wyśmiewany. Jednak nie sposób dostrzec, że potrafił zjednoczyć klany, by wspólnie porzucić działania wyłącznie dla zysku i ruszyć w poszukiwaniu przygody. Tym razem zaintrygowało go coś, co zdarzyło się tak dawno, że mało brakowało, by tego nie rozpoznał. Przyczajona zapowiedź zmiany.
-Nadszedł ten dzień, że znów wstanę wśród tłumu.

ROZDZIAŁ II


I tak Femiatrix stawił czoło temu, przed czym się tak usilnie skrywał. Sytuacja była jeszcze gorsza niż pamiętał. Chamstwo, pazerność opanowało okoliczne tereny a w mieście roiło się od oszustów oraz żebraków.Przedzierał się przez tłumy zepsutych i gnuśnych ludzi, wśród terenów, które pamiętał z nikłych wspomnień z dawnego życia. Zatrzymał się w miejscowej karczmie "Pod rozbrykanym niziołkiem" licząc, że mocne trunki zniweczą niesmak odnośnie do tego, jak zmieniły się czasy. Również w nadziei na uzyskanie informacji na temat bytu, który znów miał wszystko odmienić. Nadał sobie irracjonalny przydomek o nazwie Czarny Banan. Pojawił się nagle, nie wiadomo skąd i włócząc się wśród ludzi zadręczał ich niekonwencjonalnymi pytaniami. Z czasem jego upór zaciekawił co niektórych szukających czegoś innego i wgłębili się w opowieść, którą chciał przekazać. Banan sprowokował cel, którym był on sam. Nikt tego tak wtedy nie postrzegał, ale poświęcił się czemuś, by zbudować własną historię. Skutecznie docierał do osób, które chciały go słuchać, tym samym zyskując coraz więcej popleczników. Promował władzę oraz zniszczenie, ale przedstawiał to w taki sposób, że większość zainteresowanych zdecydowała się to zniweczyć. Jednak zadbał o to, aby nie było to takie łatwe wbrew pozorom to on tworzył zasady no i też o dziwo znaleźli się tacy, którzy mimo wszystko stanęli po jego stronie frontu. Dzięki temu obie grupy działały wspólnie w tej sprawie, nawet wtedy kiedy nie było głównego prowokatora. Siła zawsze leżała w drużynie. Wspólnie można stworzyć coś pięknego, jeśli nie zapomnieć, że warto. Trzymając się razem tworzyli coś więcej niż zbiór przypadkowych ludzi, wymieniali doświadczenia, pomysły, opinie czy też wspólnie się bawili. Zbudowali więź, która byłą dla nich bliska jak rodzina. Niestety nie mogli ciągle dążyć do celu bez końca. Przeszli na tyle dużo, że ten, który miał odejść w końcu musiał to zrobić. Czas niweczy wszelkie relacje oraz wspomnienia. Zaangażowani przyjaciele ponownie poszli we własną stronę szukając wrażeń, które nigdy nie nadeszły. Powoli stopniowo wszystko wracało do tej jakże znienawidzonej normy. Pomimo wszelkich starań ciężko było się dostosować do potrzeb współczesnego świata. Femiemu brakło już sił, by tego pilnować jednak na szczęście znał świetnego zastępce. Aoves stary druh, który wyznawał te same wartości co on, wierny członek drużyny od zmierzłych czasów. Przyjaźń nie polega na tym, aby wzajemnie się sobie przyglądać, lecz aby patrzeć razem w tym samym kierunku. Niestety, z każdym dniem, te działania nie przynosiły zamierzonego efektu. Pogłębiając samotność oraz utratę sił do dalszych starań. Tak też pozostała garstka honorowych odmieńców. Mijały dni, a było coraz gorzej. Iskra, którą kiedyś wykrzesali nigdy nie zgasła, potrzebowali jedynie przewodnika. Niesamowite ile był w stanie osiągnąć, ktoś niemający nic poza słowami ubrany wyłącznie w poszarpany stary czarny płaszcz.
Femi usiadł przy pobliskim pustym stole co nie było problemem, gdyż jak zwykle teraz wszyscy dążyli do zysków niż przyjemności. Przywitała go jedynie kelnerka w bordowej bawełnianej sukni o blond włosach.
- Witaj strudzony wędrowcze czego byś sobie życzył? -spytała podchodząc.
- Witam, zdam się na panią w wyborze dobrego trunku, byle mocnego. Od razu prosiłbym też o całą butelkę. Oraz by łaskawie dotrzymała mi pani towarzystwa przy stole w celu rozmowy. - rzekł
Karczmarka wyglądała na zaskoczoną takim podejściem. Przywykła widocznie do klientów, którym nieustannie się gdzieś śpieszyło i zamawiali jedynie szybkie dania na drogę. Zaintrygowana, przyniosła zamówienie i usiadła naprzeciwko Femiego, po czym spytała:
- Co cię sprowadza do Ithan panie? Widać, żeś przebył długą drogę.
Femi od razu sięgnął po butelkę nie śpiesząc się z udzieleniem odpowiedzi, biorąc przed tym duży łyk gorzały. Chciał rozważyć jak skrupulatnie sformułować pytanie:
- Czy był tutaj ostatnio ktoś dziwny? Ktoś, kto się wyróżniał?
- Chciałabym, aby tak było, ale odkąd pamiętam panuje tutaj dość nudne życie. Choć ostatniej nocy słyszałam rozmowę strażników, którzy wpadli na piwo o jakimś wariacie krzyczącym coś o bananach.
Wbrew opinii karczmarki te słowa zadowoliły jego ciekawość, bo zrozumiał, że wieści się rozchodzą, na co właśnie liczył. Jednak nie dał po sobie tego poznać, tym bardziej że właśnie dołączył do nich Aoves. Na ich widok ucieszony rzekł:
- Widzę, że wróciłeś do starych nawyków przyjacielu.
Ten świadomy, że na razie muszą zachować pozory, aby nie ujawniać ich prawdziwych zamiarów odpowiedział jak należało:
- Alkohol i kobiety nigdy nie wychodzą z mody. Siadaj im więcej towarzyszy tym weselej.
Przybysz nie dał się długo prosić, zajął miejsce kelnerki, którą posłał po zmyślnego drinka, żeby mogli wzajemnie obmyślić dalszy plan działania.
- To, co może partyjka w karty jak za dawnych lat.
Femi wiedział, że nie muszą się śpieszyć do zmroku zostało jeszcze kilka godzin.
- Wiesz, że zawsze cenie sobie wszelkie sugestie.


ROZDZIAŁ III

Niesamowite jak czas leci przy dobrej zabawie. Nieustanne picie procentów oraz granie znużyło dwójkę przyjaciół. Tymczasem w mieście zapadła noc. Ze zgliszczy drzew wyłoniła się postać ubrana w czerń Nie wyróżniałaby się zbytnio od grasujących łupieżców, gdyby nie to, że nie szukał złota. Zamiast tego próbował zagadać losowo napotkanych podróżników. Jego typowym pytaniem było:
- Czy chcesz zobaczyć mojego banana?
Co wzbudzało różne reakcje zwykle agresje czy wyzwiska w jego kierunku. Mimo to wzbudzał zainteresowanie, na co liczył. Problem stanowił fakt, że głównie to straż zwracała na niego uwagę zakładając, że jest pod wpływem jakichś środków lub lichwiarzem. Coraz głośniej robiło się o dziwacznym przybyszu, który opowiada niestworzone historie. Co niektórzy nawet specjalnie wyszli z domów aby posłuchać co ma do powiedzenia ów wariat. Zwykle po to, aby drwić z niego. Jednak jak to bywa są osobnicy wyjątkowi, którzy lubią rozmawiać, a w obecnych czasach ciężko było o to. Także nawet i z kimś takim potrafili pociągnąć temat. W końcu owe plotki zaszły dość daleko, aby dotrzeć do uszów starych poległych osobników, którzy pamiętali to, spotkania z nim przed laty. Dzięki temu, ponownie spotkali się z przyjaciółmi imieniem Wehomir oraz Lingnorac. Nie było końca wymiany wspomnień czasów, gdy działali razem. Ciekawość przyciągała coraz więcej osób do miasta. A ci, którzy próbowali go odnaleźć jako pierwsi, o dziwo nie mogli odnieść sukcesu. Lecz Femi nie wyglądał na przejętego tą sytuacją. Jego głównym miejscem przebywania stała się karczma. Była teraz oblegana przez grono zainteresowanych jego opowieściami na temat banana i pijąc kolejne stawiane kolejki piwa. W nocy znikał w jednym z pokoi, które otrzymali za darmo w zamian wdzięczności przyciągnięcia tak licznych klientów. Jednak Aoves nie był zadowolony. Wolał podróżować, walczyć niż ciągle się bawić i rozmawiać. W końcu zdecydował się pomówić na ten temat na osobności w nocy, gdy Femi udał się odpocząć. Ku jego zaskoczeniu nie zastał go tam, a jedyną drogą wyjścia było uchylone okno znajdujące się na piętrze budynku. Wyjrzał przez nie w poszukiwaniu przyjaciela, ale ujrzał coś, czego się nie spodziewał. W oddali ujrzał biegnąca wzdłuż uliczek czarną postać, w której od razu rozpoznał tego, kogo szukali.

ROZDZIAŁ IV

Aoves biegł się do miejsca, gdzie ujrzał swój cel, mimo że stracił go już z oczu. O ile pamiętał, osobnik ten nie jest kimś, kto zwykł uciekać. Rozejrzał się po ulicach miasta. Drogę rozjaśniały tylko rzadko rozmieszczone lampy, umieszczone głównie przy prosperujących domach. Za kolejnym rogiem z jednych domów ujrzał dwie postacie obok siebie. Rozpoznał w nich bez problemu choć minęło szmat czasu. Jednym z nich była jakże tajemnicza postać tego, którego zwano Bananem. Towarzyszyła mu kobieta jakże, kiedyś ważna w ich bractwie. Jak wielu innych odeszła za trendami rozwijającej się gospodarki. Ale w sercu zawsze zostaje ślad, jeśli jest obok siebie dość długo. Zawahał się przed ruszaniem naprzeciw nim, nie wiedząc co dokładniej ma zdziałać sam. To pozwoliło dostrzec jego sylwetkę w mroku. Niespodziewanie z znikąd widok przesłoniła gęsta mgła. Aoves od razu rozpoznał w tym czary, banalne jak zawsze w przypadku Banana. Pomimo że sam przedstawiał się jako wielki czarnoksiężnik. Z jego wiedzą był świadom, że to tylko marne sztuczki. Niestety wiele prostej ludności nie była tego świadoma, ale on studiował magię. Dlatego zniwelowanie zaklęcia nie stanowiło problemu. Jednak jak przypuszczał nie ujrzał w pobliżu już nikogo. Już miał ruszyć w przypuszczalnym kierunku ucieczki postaci w czarnych szatach, ale na bruku dostrzegł pewne zawiniątko. Momentalnie sprawdził treść porzuconej kartki. Co dziwne zawierała prosty, lecz stylowo wykonany wiersz:

Banan nigdy nie odchodzi
Może nieraz zwodzi
Zawsze coś zaradzi
Nigdy nie zdradzi
Banan wspomina czule
Wciąż kocha swoją czarnule.

Słowa oraz niespełniane obietnice, zawsze były atutem starego dyktatora. W ten sposób pozyskiwał sojuszników. Ale do czego zmierza? Czy jest zdolny zniszczyć równowagę świata? Na lepsze czy na gorsze? Te odpowiedzi nieustannie mąciły mu w głowie. Dlatego musiał złapać autora wiersza. Nim spróbował cokolwiek drogę zagrodziło mu czworo odzianych w czerń uzbrojonych mężczyzn. Aoves od razu rozpoznał w nich najemników, co nie wróżyło dobrze.
- Ej ty! Mroczny władca nie życzy sobie, aby mu przeszkadzano. - rzekł jeden z łotrów zapewne lider, unosząc przy tym miecz w kierunku w jego kierunku.
Mag przeklął siebie za zużycie niemal całej energii do celów lokalizacyjnych. Co uniemożliwiało mu znacznie obronę, z tego względu próbował dyplomacji.
- Nie mam złych zamiarów wobec waszego znajomego, chciałbym jedynie zadać mu kilka pytań.
- Obawiam się, że to nie możliwe. Sporo zaoferował, aby cię tu zatrzymać.
Po tej kwestii najemnik rzucił się na niego machając mieczem od góry licząc na trafienie w krtań i szybki koniec starcia. Atak został sparowany przez drewnianą laskę. Parę kolejnych ciosów spotkało ten sam efekt odbijając się od twardego litego drewna. Co skutkowało rozdrażnieniem pozostałych towarzyszy przeciwnika, ruszających z pomocą. Wtedy w umyśle obrońcy zrodziło się przerażenie nagłej śmierci. Nie zamierzał jednak się poddawać. Choć sprawność nie była już tak dobra, jak za lat jego młodości. Powoli cofał się z zamiarem uzyskania lepszego pola manewru jednak przewaga liczebna robiła swoje. Najbliższego zdołał dźgnąć zakończeniem swojej broni w podbrzusze co pozwoliło go unieruchomić na, krótki okres jednak trzech kolejnych nie zamierzało czekać. Ostrze jednego z napastników w końcu trafiło w cel i przetarło się niczym masło po nodze obrońcy. Zadane cierpienie spowodowało powalenie go do pozycji leżącej, jednak wciąż starał się bronić najlepiej jak to możliwe. Co nie przyniosłoby zbytniego efektu, gdyby nie to, że gdy już miał zostać zadany ostateczny cios dłoń najemnika została przebita strzałą z oddali. Trafiony upuścił miecz krzycząc z bólu i przyciskają zakrwawioną rękę do piersi nie do końca świadom jak to się stało. Zanim pozostali zdążyli zareagować kolejna trafiła prosto w udo stojącego obok przeciwnika. Wbiła się na zanurzając w jego ciele głęboko zakończony stalowy trzonek co go sparaliżowało i pozwoliło Aovesowi ponownie powstać na nogi przeprowadzając przy tym kontratak. Szybkim ruchem trafił jednego ze sprawnych agresorów w tors z taką siłą, że był w stanie połamać żebra po czym obrócił się na zdrowej nodze uderzając czwartego w podbródek zakończeniem laski. W tym momencie żaden z oprawców nie myślał o ataku skupiając się na obrażeniach, jakie otrzymali oraz przewadze, którą stracili. Nie zastanawiali się długo, aby szybko uciec w obawie przed kolejnym bólem. Aoves nawet nie myślał, aby im to uniemożliwić, od lat wyrzekł się zbędnych starć oraz zabijania bez powodu. Z tego powodu też domyślił się tożsamości swego wybawcy o identycznych przekonaniach. Poza tym znał tylko jedną osobę zdolną tak precyzyjnie strzelać z łuku. Był to właśnie Femi, który od urodzenia zamiłowany był w polowaniu. Z najbliższego dachu drewnianej chaty zsunął się właśnie on.
- Widzę, że zacząłeś zabawę be zemnie przyjacielu.
- To raczej ona znalazła mnie. Gdzieś ty się podziewał?!
- Nie czas na to. Jesteś ranny, wracajmy do naszej siedziby. Zbierzemy siły, a o poranku odwiedzimy starego znajomego.



ROZDZIAŁ V

Nazajutrz jak zaplanowali, wyruszyli się na spotkanie z osobnikiem niemal równie dziwnym i tajemniczym jak sam Banan. Wielu podejrzewało nawet go o współdziałanie z nim jeszcze inni o chęć wykazania się wśród wyższej sobie jednostce. Prawda nigdy nie została odkryta, bo ten ktoś zniknął niemal w tym momencie co sam Banan. Był to młody dzieciak z ambicjami starający się wesprzeć grupę w starciu lata temu z owym złowieszczym magiem przekazując przydatne informacje na jego temat. Podejrzane było, że bezbłędnie znał miejsca jego pobytu czy też słabe strony, gdy było to potrzebne. Duże wątpliwości też budziło imię, jakie przyjął a było nim Bananorzerca. Jednak do czasu, gdy był pomocny towarzysze stwierdzili, że głupotą nie byłoby korzystać z jego pomocy, ale powinni przy tym zachować szczególne ograniczone zaufanie w jego obecności.
- Wytłumacz mi jeszcze raz Femi, jak znalazłeś naszego informatora?
- Wiesz jak to z nim było, nie trzeba było go nigdzie szukać. To on zjawiał się, gdy było to konieczne.
Aoves wciąż zdezorientowany obrotem sytuacji z ostatniej nocy. Całe tygodnie poszukiwań bez rezultatu, aż nagle spotykają tyle znajomych sprzed laty. W przeciwieństwie do poszukiwanego Bananorzerca nie ukrywał się i od razu go zauważyli w centrum miasta. Choć upływ czasu go zmienił, od razu go rozpoznali. Już nie był takim dzieciakiem, przez co jego wymyślne opowiastki bardziej pewnie uznano by teraz nie za bujną wyobraźnię a chorobę psychiczną. Mimo to był to teraz ich jedyny trop, a zatem stanęli naprzeciw niemu. Młodzik od razu dostrzegł przybyszy i bez wahania jak niemal do każdego przechodnia zwrócił im się ze znanym nietypowym pytaniem?
- Czy chcecie zobaczyć mojego banana?
Dwójka przyjaciół jednak już przyzwyczajona do głupkowatego stylu komunikacji, nie przejęli się zbytnio tym, tylko od razu przeszli do swojego celu.
- Właśnie na tym nam zależy zdaje się, że ty znasz miejsce jego przebywania. Uprzedzam nie zaczynaj tych swoich gierek po prostu wskaż nam konkretne miejsce przebywania, abyśmy mogli ujrzeć jego wielką siłę o, której prawisz.
-Taki mroczny... ukhm... co próbuje cały świat opanować swoją mroczną magią, głu... głupiec. Siedzi gdzieś w piwnicy i straszy ludzi... ukhm... rech, rech, rech... mały, plugawy tchórz. Okropne plotki chodzą o jego czarach... Plotki... hik! Ale co ja tam będę mówić, hik, Tunia Frucośtam mieszka w pobliżu, to ona powinna się jego bać.
-Dziękujemy Ci szalony wędrowcze, żegnaj.
Tyle wystarczyło przyjaciołom, gdyż wspomniana osoba Tunia Frupotius nosiła tytuł najpopularniejszej handlarki w całym Margonem. Jej lokalizacja mieściła się z daleka od dużych miast, zapewne w obawie przed nadmierną fałszywą ludnością. Mimo wszystko trakt był dość popularny przez doświadczonych poszukiwanych przygód i bez wahania przychodzili uzupełniać zapasy mimo grasujących bandytów oraz dzikich stworzeń. Jej dom również był dość nie typowy, gdyż został wzniesiony z desek w korzeniach wielkiego dębu, a nieopodal strzegł go tygrys groźnie czuwając na przychodzących gości.
Faktycznie poszukiwacze bez problemu uzyskali potrzebne informacje.
O tym, że udając się na zachód, w stronę Mythar. Odnajdzie się na Zapomnianej Ścieżynie ruiny jakiegoś magicznego laboratorium, które pewnego dnia wyleciało w powietrze. Jednak piwnice tego laboratorium się zachowały i pewien szalony mnich z Andarum postanowił zagłębić mroczne moce, które spowodowały wybuch laboratorium, aby zawładnąć światem czarną magią.
- A zatem Drogi Femi, w końcu mamy jasny cel jednak czy nie rozsądne byłoby wezwać straż niż zapuszczać się tam, nie wiedząc czego możemy się spodziewać.
- Bądź rozsądny Aov, dobrze wiesz, że większość plotek to zwykle podkoloryzowane brednie w celu odstraszenia ciekawskich. Poza tym, od kiedy nam straszne starcia z czarnoksiężnikami.
-Może i racja, ruszajmy.

ROZDZIAŁ VI

Droga do celu nie była daleka, idąc wzdłuż ścieżki za rzeką ujrzeli zniszczoną kamienną budowlę, a pośród niej schody prowadzące w dół. Bez wahania ruszyli w głąb ciemnych korytarzy.
- Bądź czujny, przyjacielu wyczuwam tutaj bardzo negatywną energię. - rzekł cichym tonem czarodziej.
Jednak Fermiemu nie trzeba było tego powtarzać, jako łowca wyrobił sobie poszczególne zmysły, jednak coś go niepokoiło wśród labiryntu, jaki przemierzali. W końcu ukazała im się kwadratowa komnata, w której centrum medytował ktoś wyglądający jak mnich. Różnicą były wytatuowane dziwne symbole i otaczała go jasna poświata. Przybysze , obrali podstawę ofensywną jak to nauczyło ich doświadczenie. Jednak zanim zaatakowali, postać zareagowała tym samym psując ich plan.
- Wiedziałem ,że przybędziecie. - rzekła posępnym głosem.
Aoves świadomy tego, że stracili element zaskoczenia, postanowił wyciągnąć z niego informacje nim rzuci zaklęcie obezwładniające, gdyż wymaga ono czasu.
- Tak więc wiesz, w jakim celu tu jesteśmy?
- Oczywiście przed potęgą wielkiego banana nic się nie ukryje.
- A więc to ty planowałeś opanować Margonem mroczną magią?
- Ja?.. A skąd jestem tylko wiernym sługą prawdziwego mistrza ciemności. Jestem Wyznawcą i nie pozwolę wam niweczyć jego planów.
Femitarix , który przysłuchiwał się na razie rozmowie, ironicznie zaśmiał się w obliczu tylko tej groźby i rzekł:
- Jak niby zamierz nas powstrzymać?
Na te słowa, z ciemnych zakamarków wyłoniło się całe grono kolejnych mnichów.
- Może lepiej nie powinieneś tego pytać Femi. - powiedział Aov spostrzegając, że mnisi są jedynie amatorami w sztuce magicznej mają znaczną przewagę liczebną.
- Nikt nie powiedział, że będę to ja. - odpowiedział po chwili, mnich wciąż opanowanym głosem. Po czym dodał: - Zabić ich.
I nagle wokół skierowały się wśród nich kule ognia, które leciały w unikających je w nieproszonych gości. Było ich jednak zbyt wiele by odpowiedzieć kontratakiem, wydawało się, że będą zgubieni, lecz nagle Femi podjął się innej taktyki, krzycząc proste zdanie:
- Jam jest ciemnością, mroczniejszym od światła, które jest zepsute!
I tak niespodziewanie wszystko ustąpiło, nawet sam Wyznawca stracił swoje opanowanie zaskoczony.
- Ty! Skąd znasz słowa mrocznej księgi, zaginęła lata temu. Odpowiadaj!
Femitarix świadom udanej szansy ucieczki, starał się obierać rozsądne odpowiedzi.
- Znam jej położenie, pozwól nam odejść, a przyniosę ci ją.
- Dlaczego nie miałbym wyciągnąć z Ciebie tej informacji siłą?
- Albowiem jest w miejscu, gdzie ty oraz twoi pobratymcy nigdy się nie dostaną, gdyż zostaliście wygnani. Nigdy nie opuściła biblioteki w Andarum została tylko ukryta. I tylko ja wiem gdzie.
- To niemożliwe, zapiski wielkiego banana są bezcenne, zawierają największe sekrety jego mocy.
- Więc wolisz zaryzykować?
Sługa mrocznego władcy nie zastanawiał się długo. Skoro istniała choć nikła szansa na zdobycie mrocznej księgi było to warte każdej ceny.
- Zgoda, jeśli rzeczywiście jest jak twierdzisz daję ci tydzień. W przeciwnym razie mój gniew spadnie na niewinnych mieszkańców pobliskich miast.


ROZDZIAŁ VII

Kiedy tylko oddalili się od ruin Aoves od razu wyskoczył z pytaniem:
-Możesz mi to Femi wytłumaczyć?
- To długa historia, nie pora na to. Proponuję udać się do naszej karczmy, zebrać siły. Tam wszystko ci opowiem, czeka nas trudne zadanie.
Aoves'a nie zadowoliła taka odpowiedź, jednak nie drążył tematu, znał swojego przyjaciela na tyle, że wiedział, kiedy czegoś nie chce wyjawić za nic nie da się go przekonać. Także resztę drogi przeszli w milczeniu.

Gdy dotarli do bram miasta Ithan nad krainą zapadał już zmierzch. Jednak nie w głowie był im wypoczynek po ostatnich wydarzeniach. Wiedzieli ,że jeżeli chcą uchronić niewinną ludność, przed czarną magią musieli działać szybko, a to oznaczało koniec wszelkich tajemnic. Z tego właśnie powodu wspólnie zasiedli przy dobrze znanym im stoliku wraz Wehomir'em oraz Lignorac'iem , którzy zostali zaproszenie przez Femiego.
- To, co wam zdradzę nie spodoba wam się-zaczął Femi popijać łyk piwa ze swojego kufla. - Jesteście zdaje się ostatnimi ludźmi tutaj, którzy pamiętają czasy, gdy czarny banan pojawił się po raz pierwszy w naszych szeregach. Kojarzono go jako wariata, czy żartownisia. Prawda jednak była inna. Banan był eksperymentem jednym z wielu z resztą. Już wtedy były to, żmudne czasy gdzie zastawiałem się nad swoją egzystencją, starałem się zrozumieć postępowanie innych czy jakoś zaistnieć.
- O czym ty mówisz? Co to ma do rzeczy? - przerwał mu Wehomir, który nigdy nie słynął z cierpliwości.
- Właśnie do tego zmierzałem, otóż to ja jestem czarnym banem.
Ta informacja, poruszyła wszystkich zebranych łącząc zaskoczenie z nie dowierzaniem. Tym razem wtrącił się Lingnorac.
- Żartujesz prawda? Może już przesadziłeś z tym alkoholem. Chcesz wmówić nam, że jesteś potężnym magiem parającym się mroczną magią, aby dowodzić nad tymi ziemiami?
- A skąd. To plotki, które były przekazywane przez prostych nie świadomych ludzi. Ja próbowałem się oderwać jakoś od renomy, jaką przybrałem. Byłem ciekaw jak inni zareagują, gdy będę zupełnym przeciwieństwem samego siebie. Promującym zło, nienawiść czy gadającym sporo i bez sensu. Nie mogłem tego robić pod swoim wizerunkiem, gdyż już mnie znano, dlatego przywdziałem wygrzebany stary płaszcz, ukrywając swoją tożsamość i zacząłem działać po nocach w tajemnicy przed każdym.
Aoves, wciąż starał się pojąć przyjętą informacją, słuchając tylko wyjaśnień, ale coś mu tu nie pasowało.
- Zaraz skoro to tylko niby twój wybór, skąd ci wyznawcy? Rany! Przecież ja nawet zostałem napadnięty w imieniu samego banana!
Femitarix westchnął z wyraźnym smutkiem i kontynuował swoje wyjaśnienia.
- To właśnie moja najgorsza zmora, przez która starałem się uciec, lecz zostawiłem zbyt wiele śladów. Od razu chciałem Cię za to przeprosić przyjacielu, liczyłem, że zdołam naprawić to sam i chciałem cię od tego odsunąć. Wiedz, że nigdy nie pozwoliłbym zrobić ci krzywdy. Moje poczynania posunęły się dalej nie przypuszczałem. Przychodziło całe grupy, aby słuchać o moich złych planach i bredniach, jakie gadam. No cóż, wtedy nie było zbyt wiele rozrywek. Przyznam, że nawet ja bawiłem się nie najgorzej. Jednak wymknęło się to spod kontroli. Zaczęli wierzyć, w moje irracjonalne obietnice i mimo mojej woli robili znacznie gorsze uczynki niż zadania, jakie im nadałem niby dla mojej chwały. W tym momencie zdecydowałem się zniknąć, licząc, że gdy zabraknie ich dowódcy odpuszczą sobie. Nie mogłem patrzyć, jak dyskryminuje się społeczeństwo za moją sprawą. Dlatego starałem się ukryć jak najdalej od miasta. I tak dotarłem do Andarum Ilami gdzie przyjęli mnie mnisi. A ja swoje zszargane emocje mogłem zatopić spędzając czas w tamtejszej bibliotece i przelać je na papier. To było moim kolejnym błędem, gdyż słowa to najsilniejsza broń w nie powołanych rękach, lecz uświadomiłem sobie to zbyt późno. Jeden z mnichów, którzy mnie wspierali powiązał podobieństwo wykładów tego, który podawał się za wielkiego złego maga z moimi zapasikami. Zgodził się mnie nie ujawniać, pod jednym warunkiem, jeżeli opuszczę świątynię. Tak też uczyniłem. Odszedłem na południe, gdzie wiodłem życie samotnika. Moimi zajęciem było głównie polowanie na okoliczną zwierzynę oraz rzeźbienie skał. Zrozumiałem, że w ten sposób mogę wyrażać siebie nie szkodząc innym. Jednak przeszłość mnie dopadła i wtedy przybyłeś ty.
- Nie rozumiem czemu teraz? Po tylu latach. ktoś miałby ponownie działać w imieniu czarnego banana?
- Ponieważ historia tak łatwo nie zapomina, zwłaszcza jeśli zostanie zanotowana. Sam szukałem odpowiedzi na to pytanie, gdy tylko przywiodłeś mnie z powrotem do miasta. Okazuje się, że jeden z mnichów nad wyraz dosłownie zrozumiał moje pozostawione teksty. Powołał on wiarę w potęgę czarnego banana przy okazji buntując przy tym kilkunastu innych z ,którymi mieliśmy do czynienia.
-Nie mogę uwierzyć co słyszę-rzekł z poirytowanie Aoves-Wiele się po tobie spodziewałem jednak tego. Jak rozumiem próbujesz nam wmówić, że dla własnej błahej zabawy przyczyniłeś się do stworzenia sekty gotową zrobić wszystko ku czci wymyślonego władcy! Czy ty jesteś normalny? Zawsze obierałeś coś irracjonalne cele jednak nie sądziłem, że aż tak.
Te słowo najwyraźniej poruszyły Femiego jednak nie ustępował w swoich wyjaśnieniach.
- Wierz mi nie spodziewałem się takich konsekwencji. Jak wiesz zawsze miałem zamiłowanie do wszelkiej twórczości.
- I tu jest twój problem, nigdy nie zwracasz uwagi na to, co będzie, ten świat nie może opierać się wyłącznie na czyjeś rozrywce a narażasz innych. To z twojej winy zostałem zaatakowany i marnuję czas na poszukiwania nieistniejącego osobnika, gdy ty wolisz działać sam. A proszę bardzo! Wypisuję się z tej drużyny, zobaczymy jak sobie poradzisz.
Po tych słowach Aoves wyszedł za drzwi karczmy przyciągając na sobie wzrok ciekawskiego tłumu zainteresowanych awanturą. Wtedy zapadała niezręczna cisza, którą przerwał Femi.
- Ech.. to prawda wszystko posunęło się za daleko, czas, abym to zakończył
Mimo wszystko pozostali towarzysze nie zareagowali tak dobitnie, jak czarodziej i wciąż nastawieni byli na pomoc.
- Popełniłeś błąd jednak możemy temu jakoś zaradzić wspólnie.
- Doceniam wasze wsparcie jednak, nie zamierzam narażać więcej przyjaciół. Mam już pewien plan, który pozwolę zachować dla siebie. A teraz wybaczcie, ale zostawię was, proszę nie mieszajcie się w to.
Po czym również sam winowajca wyszedł pozostawiając protestujących przyjaciół. Którzy szybko stwierdzili pewną kwestię.
- Oczywiście go nie posłuchamy.
- Pewnie, że nie. Lecz czeka nas nie lada zadanie, a właśnie zapadł zmierz. Przygotujmy się wyruszymy o świcie.


ROZDZIAŁ VIII
Promienie słońca oświeciły skaliste wyżyny, pokryte śniegiem. Wokół unosił się lekki powiew wiatru. Pośród białych wyludnionych terenów z mgły wyłoniły się dwie postacie. Były ubrane w grube wilcze futra, zakrywającego każdy skrawek ciała prócz oczu. Na plecach dzierżyli przypięte długie miecze ukryte w ozdobnej pochwie.
- Jesteś pewny, że zmierzamy w dobrym kierunku Weho? - Spytał jeden z podróżników.
- To jedyna droga, nikt nie twierdził, że będzie łatwo.
- Taa.. wiem tylko mam dość już tego mrozu, już wolałem przeprawę przez twierdzę orków.
- Ja również.
Mimo obaw Wehomira, gdy dotarli na szczyt góry ujrzeli ich cel podróży. Był to starożytny klasztor założony przez mnichów, parających się magią oraz handlem wina. . Jednak przybysze szybko zorientowali się ,że co jest nie tak. Na wejściu nie było żadnej straży, a nieopodal były liczne ślady stóp oraz jak podejrzewali ślady walki.
- Spójrz to zdaje się ,że to krew.
- Wygląda na to, że ktoś nas uprzedził.
- Tak czy inaczej teraz nie możemy się wycofać.
Po tej wymianie zdań, popchali drewnianą bramę i weszli do środka. Ukazała im się wielka komnata z równolegle rozłożonymi ławami. Ściany zdobiły kolorowe witraże, choć jedynym korzystnym źródłem światła były pochodnie na kamiennych kolumnach. Na końcu znajdowała się zbezczeszczona pozłacana kapliczka, symbolizująca jedno z bóstw. . Lingnorac przeszedł przez główną komnatę, gdzie leżały ciała mnichów. Wszedł za Wehomir'em w jeden z pobocznych tuneli, omijając sterty gruzu lezące przy wejściu. Idąc ciemnym korytarzem, słyszał tylko stukanie stalowych butów towarzysza o kamienną posadzkę, jednak nawet w tym mroku dostrzegł

ROZDZIAŁ IX
Dwóch ludzi z wyciągniętymi nożami wpadło przez zniszczone drzwi, natychmiast atakując stojące przed nimi postacie.
Za nimi pojawił się trzeci opryszek, wymachując kiścieniem. Każdy z napastników był łysy, nie miał koszuli i przewyższał wojowników wzrostem oraz umięśnieniem.
-Mówiłem ci, że kogoś tam widziałem - powiedział Weho dobywając zardzewiały długi miecz.
-Taa- Odpowiedział Ling przyłączając się do niego.
Widać było, że to nie pierwsze ich wspólne starcie, nim ostrze ich sięgnęło, jeden wykonał cięcie w gardło, a drugi w nogi bandziora naprzeciw nim. Ostrza weszły, bez trudu rozcinając ciało i ścięgna. Pierwszy atakujący osunął się na ziemię, a jednocześnie jego towarzysze oprzytomnieli po tym nieoczekiwanym obrocie wypadków. Ten z nożem próbował cofnąć się, ale jego kompan rzucił się naprzód. Wehomir pragnął ostrzec zbira, że czyni głupio, ale w tej chwili już się ścierali. Zwarli się raz, drugi - na tyle ile wytrzymał drewniany trzon broni jego przeciwnika. Gdy jednak unosił kiścień do silnego wymachu, Wehomir przekręcił się wbijając ostrze pomiędzy jego żebra. Niczym za sprawą czarów na jego piersi otworzyła się szeroka rana, a krew popłynęła tak szybko, że dopiero po pewnym czasie ofiara zorientowała się, że została trafiona. Drugi bandzior znieruchomiał. Upuścił broń, jakby desperacko chciał zapobiec nieuniknionemu, ale jego życiowe płyny wypływały od okropnego obrażenia. Świadom okazji, jaka mu się nadarzyła, trzeci napastnik uciekł w stronę drzwi, gdzie prowadziły schody w dół. Lingnorac, pozwolił mu odejść, nie chcąc dalszego rozlewu krwi. Jednak schodzać, uciekinier czekał na nich wraz z nowym wsparcie dwójki nożowników. Jeśli zamierzali zetrzeć się z nimi na schodach, to się grubo mylili. Przybysze, odpychając się od stropu, skoczyli wprost na oczekujących ich trójkę oprychów. Dwóm udało siew porę uskoczyć, ale niedobitek z poprzedniego starcia został na miejscu, zbyt przerażony, aby się poruszyć. Broń Wehomira szybko się z nim uporała. Ostrze wbiło się i wyszło plecami, po czym natychmiast zostało wyciągnięte. Przez lata potyczek nauczyli się walczyć z szybkością i dokładnością, której nie mógł dorównać żaden człowiek. Lingnorac nie tylko zbił ostrze większego napastnika, ale zdążył unieść się w odpowiedniej chwili, by zablokować cios drugiego. Za blokiem poszło nagłe pchnięcie, wycelowane w gardło przeciwnika. Głowa opadła na podłogę, poturlała do kąta i tam pozostała. Gdy towarzysze ostatniego łotra padli, żelazne opanowanie jego nagle prysło. Zaczął cofać ze strachem w oczach, wciąż trzymając broń dwukrotnie, krótszą od jego rywali. Weho, przymierzał się aby to zakończyć, gdy przerwał mu jego przyjaciel:
- Nie rób tego! Nie zabijamy jeśli nie jest to konieczne.
- Nie jest tego wart! - odrzekł drugi wojownik, kierując klingę w stronę pokonanego.
- Być może, ale nie nam to oceniać, z resztą może nam pomóc w naszej misji.
- Ach tak, co ta łajza, może wiedzieć o położeniu księgi.
- W..władca- wyszeptał trzęsącym się głosem zbir.
- Co zo władca?
Lingnorac jednak nie doczekał, się odpowdzi, gdyż w tym momencie, z oddali strzała trafiła prosto w skroń przesłuchiwangego.
-Kryj się! - wykrzyczał, sam biegnąc w kierunku pobliskiej ściany. Gdy, obrał jak uważał w miarę bezpieczną pozycję, rozejrzał się za oprawcą. Dopiero teraz pojął ogrom piwnicy, w ktrórej się znaleźli. Wszędzie znajdowały się, nierównomiernie rozmieszczone skrzynie oraz beczki z winem. Za jednym z filarów, tego magazynu, dostrzegł zakapturzoną postać w czarnych szatach trzymającą kuszę. Jednak, nie widział nigdzie swojego towarzysza. Znając go aż za dobrze wierzył. że sobie poradzi. Po za tym, nie raz podczas treningów z Femim nauczył się, że miecz nie wygra w otwartej walce przeciw łucznikowi. Pożałował, że nie zabrał swojej tarczy, lecz wtedy nie sądził, że może się przydać. Musiał improwizować jak zawsze, w trudnych sytuacjach. Czekał, obserwował by w dogodnym momencie zaatakować. Wtedy jednak wparowała kolejna grupa, łysych uzbrojonych osiłków.
-Znajdźcie ich! - ryknął w ich kierunku najgroźniej wyglądający z nich ubrany w białą koszulę.
Piwnica zaroiła się od rozgoryczonych i złych osobników, którzy rozdzielili się w poszukiwaniach. Wrogowie mieli przewagę liczebną i zbliżali się do jego kryjówki.
-Tam jest! - Najeźdźcy zbiegli się odcinając mu drogę - Zginiesz plugawy śmieciu!
- Jeśli tak, to tylko w bitwie.
Lingnorac, musiał walczyć o życie. Parował i ripostował, odepchnął ostrze na bok, po czym wbił swój miecz w pierś napastnika. Kopnięciem posłał mężczyznę na trzech innych, któzy pędzili by zająć jego miejsce. Choć poradził sobie z jednym przeciwnikiem, na jego miejscu natychmiast pojawiali się kolejni. Ling rozpaczliwe rozejrzał się po pomieszczeniu. Dostrzegł Wehomira, który próbował się przebić przez otoczonych oprychów. Następni oprawcy z nożami dołączali się do walki. Oddychał ciężko, czując że traci siły odpierając kolejne ataki.
-Nie utrzymamy się! - Zawołał Wehomir, krew spływała po jego twarzy, ale nie cała należała do niego -Musimy uciekać!
Jednak Ling, doskonale widział, że nie ma odwrotu.
-Nie Weho! Ucieczka, to nie odpowiedź! Pamiętasz?! Masz siłę! Mamy siłę by przetrwać wszystko!
Wykrzyczał desperacko Lingorac, chcąc zmotywować przyjaciela. Po czym znów zablokował, sparował i zripostował, wbijając miecz w szyję mężczyzny rozcinając gardło. Choć sam stracił nadzieję, zamierzał zabrać jak najwięcej ze sobą zabójców. Wtem niespodziewanie, uratował ich znany im głos:
-Wyznawcy Czarnego Banana! Zaprzestańcie walki, rozkazy proroka! Przybysze, schowajcie broń, oni nie są źli dali się tylko przeciągnąć!


ROZDZIAŁ X
Dźwięki stali ucichły i cały wzrok skupił się na postaci w ubraniu błękitnych szatach mnicha stojącym za nimi. Po chwili wahania wierni, odstąpili od natarcia, przepuszczając zakonnika, który szedł w kierunku wojowników. Nie mylili się, pomimo kaptura, bez problemu rozpoznali swojego przyjaciela.
- Femi o co tu chodzi? - Zapytał zdezorientowany Weho.
- Ciii wszystko wam wyjaśnię, ale nie teraz i nie tutaj, musicie iść ze mną.
Nie proszeni goście, pokiwali głową, zdając sobie sprawy ze swojej sytuacji i ruszyli wspólnie w kierunku schodów w dół.
- To może nam powiesz, choć dokąd idziemy?
- Do biblioteki.
- Zaraz, skoro oni cię słuchają, to czemu nie pomogłeś nam wcześniej.
- Ponieważ, głupcy mieliście tu nie przychodzić, wiecie jak musiałem się natrudzić aby przekonać Seldera, by aby was nie zabijać?
- Kogo?
- To nie pora na gadanie, zaufajcie mi chyba, że wolicie wrócić do walki a wierzcie mi nie spotkaliście nawet połowy tych rzezimieszków.
Zgodnie z zaleceniem, zamilkli zwłaszcza, że właśnie zatrzymali się, przed kolejnymi schodami, strzeżonych przez dwójkę uzbrojonych strażników odzianych w czerwone płytowe zbroje.
- Mistrz was oczekuje, zostawcie tu swoją broń - przemówił pierwszy z nich, odsuwając się na bok aby ich przepuścić.
Oczom ich ukazała, się wielka biblioteka, wszędzie ciągnęły się regały z licznymi księgami i zwojami. W każdym miejscu sali, stali mnisi w błękitnym okryciu. W centrum jednak, stał osobnik, który wyróżniał się od pozostałych. Jego ubiór był ciemniejszy, zamiast kaptura nosił spiczasty kapelusz, w rękach trzymał kostur zakończony ozdobnym kamieniem i miał długą siwą brodę. Femitarix kierował ich prosto w jego kierunku. Gdy byli dość blisko ów człowiek przemówił:
- Zatem to są, osobnicy, którzy ośmieli się naruszyć spokój mojej świątyni. Witajcie, jam jest prorok Selder, głoszę wiarę w Czarnego Banana albowiem tylko jego potęga jest zdolna zjednoczyć tą krainę. Zdradźcie mi kim jesteście i jaki jest wasz cel?
-Zwę się Wehomir, a mój towarzysz Lingnorac. Niegdyś wojownicy szlachetnego klanu Gloria Victis. Nie pozwolimy szerzyć tych bredni, dla twej chwały.
- Bredni!? Czy wy w ogóle zdajecie sobie sprawę z konsekwencji pozostawionych nam słów naszego pana? Opisał on świat idealny, bez wojen i żądzy bogactwa. Wskazał nam sztukę komunikacji oraz magii, by to osiągnąć.
- Chyba manipulacji. Jedna księga by wszystkimi rządzić, co?
- Czyli jednak heretycy. - Prorok zwrócił się teraz bezpośrednio do Femiego - Tak więc drogi uczniu, jak sądzisz jaka kara powinna spotkać, tych którzy chcą zburzyć naszą wspólnotę?
- Zamknijmy ich w krypcie z pozostałymi.
- Nie, ten precedens był dla tych, którzy jeszcze mogą się nawrócić. Ci tutaj wyrazili się dość jasno.
- Ale Mistrzu...
- Za kogo się uważasz, że próbujesz podważać moje zdanie. Dołączyłeś do nas zaledwie dzień temu. Pora abyś udowodnił swoją użyteczność. Straż!

ROZDZIAŁ XI
Na wezwanie zjawili się opancerzeni czerwoni strażnicy. Pozostali mnisi utworzyli wokół, nich krąg aby pojmani nie mogli zbiec.
- Zakończmy te gierki Femitarix'ie. Tak poznałem kim jesteś od początku, choć minęły lata odkąd wygnałem cię z klasztoru. Pozwoliłem, byś do nas dołączył bo miałem nadzieję, że pojmiesz co chce stworzyć, dzięki temu co pozostawiłeś. To twoja próba. Rozejrzyj się, każdy z tych ludzi jest w stanie walczyć o twoje przekonania. Poznali tajniki magii i słowa. Możemy razem stworzyć świat o jakim marzyłeś. Jednak, twoje żałosne próby ratowania niewiernych, ukazują twoją słabość. Sam napisałeś: "Dobro i zło jest fikcją w tym świecie, każdy zejdzie na inną drogę jeśli zaoferować mu odpowiednią cenę." Tak więc pytam, czy jesteś na to gotowy?
Femi autor całego zamieszania, nie wyglądał na zaskoczonego czy przerażonego obrotem sytuacji. Nawet, można było dostrzec u niego, krótki uśmiech po wysłuchaniu monologu mistrza wyznawców. Jak on opowiedział spokojnym, sugestywnym tonem.
- W jednym się zgadzamy. Społeczeństwo jest zepsute, mimo to żyjąc w samotności pojąłem, kwintesencje tego. Widzimy i doznajemy wielu cierpień, zdrady, pazerności i bólu. Jednakże to czyni nas tym kim jesteśmy, nie wytłumaczysz innym czym jest wierność czy cierpienie. Każdy jest inny lecz uczy się nie tylko na relacjach z innymi ale również na błędach. To dzięki tym, że jesteśmy inni ubarwiamy nasze życie. Sądzisz, że napisałem te słowa sam. Mylisz się, to dzięki kontaktom, z innymi mogłem ocenić, kto jest kimś szczególnym i wspólnie wymieniać przeżycia i doświadczenia. Owszem, czasem, się pomylimy i to nie raz jednak w końcu znajdziemy własne miejsce, gdzie potrafią nas zrozumieć. I dopiero wtedy jesteśmy w stanie to docenić.
- Nie! Wszyscy są tacy sami! W końcu i tak odejdą!
- Być może, lecz nigdy nie zapomną. Posłuchaj mnie. Wszyscy Posłuchajcie! Istniał czas gdzie ludzkość znała inne wartości. Trzymali się wspólnie i szanowali. Bez względu na pozycję czy to co posiadał...
- Zamilcz! - Ryknął prorok, by mu przerwać jednak bez skutku.
- ....Bez podziałów i rozkazów. Przestańcie, podążać ślepo za kimś, kto więcej wam obieca. Możemy coś tworzyć i przy tym szczęśliwi. Musicie tylko uwierzyć, bądźcie jak Gloria Victis.
-Dość tego! Zabić ich!
Te słowa wyraźnie poruszyły zebranych jak i zirytowały ich dowódcę. Kilkunastu najwierniejszych przeciwników, rzuciło się na trójkę kompanów. Pozornie nie mieli szans, niespodziewanie jednak najbliższy im strażnik, wyskoczył przeciw nim tworząc ścianę ognia. Gdy wszyscy zamarli, ten zdjął przyłbice ukazując swoją tożsamość.
- Wybaczcie opóźnienie, czekałem na stosowny moment.
Był to oczywiście Aoves, który bez wahania stanął w obronie przyjaciół.
- W samą porę - Odrzekł Femi.
- Chyba, na śmierć - Wtrącił Weho
- Jeśli tak tu będziesz stał i kłapał paszczą. -Dodał Ling
Płomienna osłona przygasła, czworo starych klanowiczy było gotowych do walki.
Wtedy niespodziewanie, ujrzeli że nie tylko oni przeciwstawili się władcy. Jedni mnisi stanęli przeciw drugim, obie strony walczyli o własne przekonania świata. Pojedynek odbywał się za pomocą kijów, ostrzy i magicznych zaklęć. Komnata biblioteki, zamieniła się, w pole bitwy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Femi dnia Czw 13:43, 04 Sty 2018, w całości zmieniany 189 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)